
Wolność słowa jest uważana za niezbywalne ludzkie prawo przez większość obywateli współczesnego świata. Jest chroniona przez różne prawa, aby każdy mógł wyrażać swoje opinie i myśli bez strachu przed karą za konkretne poglądy. Dzięki internetowi, portalom społecznościowym i blogom, te poglądy – zarówno pozytywne, jak i negatywne – mogą być publikowane dla odbiorców na całym świecie. Wielu obawia się, że publiczne udostępnianie negatywnych lub rasistowskich opinii tylko promuje nienawiść i podział rasowy.
Przez ostatnie kilka dekad wiele państw uchwaliło prawa nastawione na tak zwaną „mowę nienawiści”. Wydaje się, że są one niezbędne, ale gdy przyjrzeć się bliżej, pojawia się kilka niepokojących pytań.
Co determinuje „mowę nienawiści”?
Największym problemem, związanym z ustanawianymi prawami jest to, że nie ma obiektywnego sposobu ustalania, czy coś rzeczywiście jest mową nienawiści. Mówiąc ogólnie, mową nienawiści określa się każdy typ mowy, który atakuje grupę lub indywidualną osobę na podstawie jej orientacji seksualnej, rasy, płci, religii itd. Pytanie brzmi: Jak zdefiniować atak?
Jak ustalić, czy dana wypowiedź jest nastawiona na obrazę konkretnej osoby, grupy, rasy czy orientacji seksualnej? Te prawa mogą być przez niektórych uznawane za ograniczenie wolności słowa. Mowa nienawiści może łatwo zostać podciągnięta pod jakiekolwiek negatywne komentarze w stosunku do osoby, religii, rasy, firmy, organizacji lub ministerstwa. Czy nadejdzie dzień, w którym można będzie spotkać się z prawnymi konsekwencjami za powiedzenie „Uważam, że polityka firmy X krzywdzi ekonomię”? Bez jasno określonych praw, granica staje się bardzo cienka.
Czy przepisy dotyczące „mowy nienawiści” są efektywne?
Powstają również wątpliwości, czy takie prawa są efektywne. Wielu ekspertów uważa, że rząd powinien być neutralny w stosunku do wypowiedzi indywidualnych osób. Korupcja i niejasno zdefiniowane prawa mogą jeszcze bardziej utrudnić indywidualnym osobom swobodne wyrażanie swoich opinii. Dla przykładu, zwróćmy uwagę na sprawę Warda Churchilla. Churchill był profesorem na Uniwersytecie w Kolorado. Po napisaniu kontrowersyjnego eseju na temat ataku terrorystycznego 9/11, społeczność zażądała jego zwolnienia. Ponieważ jego poglądy były prawnie chronione, uniwersytet zwolnił Churchilla za powody zupełnie niezwiązane z esejem.
Churchill nie poddawał się i pozwał uniwersytet. Ława przysięgłych głosowała na jego korzyść, ale sędzia okazał się być absolwentem Uniwersytetu w Kolorado i nie zgodził się z ich decyzją, twierdząc, że ci, którzy zwolnili Churchilla byli odporni na takie prawa. Sąd Najwyższy odmówił przyjęcia odwołania Churchilla, a decyzja stała się ogromnym ciosem dla akademickiej wolności słowa.
Podczas gdy mowa nienawiści zdecydowanie nie jest czymś, co powinno się promować w społeczeństwie, powstaje pytanie, czy powinna ona być regulowana prawnie. Znalezienie alternatywy, takiej jak zwracanie uwagi społeczeństwa na krzywdzące konsekwencje mowy nienawiści może okazać się bardziej skuteczne.